Historia Ani

O wadzie nie wiedziałam ,aż do ukończenia przez córkę dwóch tygodni życia. Zaniepokoiło mnie to, że mala mało jadła,dużo spała i siniały jej usta. Pediatra dał skierowanie do szpitala. Tam bardzo szybo zorientowali się, że jest coś nie tak z krążeniem, miała też punkcje, podejrzewano sepesę. Podano małej tlen i stale mierzono jej saturacje  a następnego dnia miała robione echo serca. Wezwał mnie do siebie lekarz kardiolog. Tam powiedział że córka ma wadę serca i wymaga natychmiastowej operacji. Wytłumaczył dokładnie na czym polega ta wada.
Potem stan Ani zaczoł się nagle pogarszać z godziny na godziny. Bardzo siniała, saturacja spadała do 40%. Nie mogłam się nią zajmować, robiły to pielęgniarki, karmiły przewijały..bo takie proste czynności powodowały u niej spadek saturacji. Planowano ja przewieźć następnego dnia specjalistyczną karetką do innego szpitala na operacje o godz, 12. Niestety ze względu na jej stan przewieziono ją już o 9 rano. Lekarz pogotowia się zdziwił, że jeszcze nie jest zaintubowana z taka saturacją. Dałam buziaka córce i wzeli ją do zabiegowego ja zaintubować, by bezpiecznie ją przewieźć. Ja od razu pojechałam do szpitala w Gdańsku, za karetką. Mała znalazła się na oiom. Zanim pozwolono mi ja zobaczyć, rozmawialiśmy z kardiochirurgiem, który wezwał nas na rozmowę. Wytłumaczył, że operacja odbędzie się o 7 rano, oraz wyjaśnil na czym wada ta polega, podpisaliśmy zgodę na operację. Potem pozwolono nam wejść do córeczki. Jak weszłam i ją zobaczyłam w inkubatorze, podłączoną do tych maszyn poczułam spokój. Jeszcze nie widziałam jej tak różowej i spokojnej. wiedziałam, że tu ma specjalistyczną opiekę. Ze ściśniętym gardłem pojechaliśmy do domu, z poczuciem pustki. Nie spalam spokojnie a rano obudzilam się z płaczem, snily mi się koszmary..spojrzałam na zegarek , 7.40., 16 grudnia 2013 r. Właśnie ja operują. Naszą małą kruszynkę.Po 11 godzinach operacja się skończyła, zadzwoniliśmy, ale nie udzielono nam żadnych informacji, kazali przyjechać.

I  przyjeżdżaliśmy do niej, na zmianę, po kilka minut do godziny. Tyle wytrzymywałam, głaskałam po główce, rączkach, nóżkach. Nie chciałam za bardzo się wiązać, miałam wrażenie że odejdzie. Miała tyle komplikacji..niewydolne nerki, oddech, odme opłucnową, zapalenie płuc...nie dawała się rozintubować..poddawałam się..ale ona dzielnie walczyła i pewnego dnia wreszcie się udało i po miesiącu na oiom przenieśli ją na oddział noworodkowy. do innego szpitala. Tleno zależna.I tak naprawdę to na tym oddziale zaczynałam poznawać moją córkę, uczyć się jej.
Była taka delikatna, taka chuda..karmiona sondą, bo jedzenie z butelki sprawiało jej ogromną trudność.Nauczono mnie jak zakładać sondę, jak nią karmić dziecko. I po 25 dniach została wypisana do domu. Z sondą, ale ważne że z nami.Teraz Ania rozwija się w miarę dobrze, ma opóźnienia w rozwoju ma 11 miesięcy a dopiero zaczyna siadać, nie raczkuje, nie stoi..niedawno zaczęła gaworzyć. Mamy nadal kłopoty z wagą. I z nerkami. Ale co najgorsze już za nami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń